Ostatnie półtora roku to okres licytacji na najbardziej radykalne pomysły zmian w prawie alkoholowym. Debata tocząca się dookoła projektów i pomysłów doprowadza mnie jednak do smutnej konkluzji. Nie ma miejsca na rzetelny dialog i realne rozwiązywanie problemów. O kompromisie nawet nie mówię. Jest tylko walka o poparcie w sondażach i podejmowanie pozorowanych działań – korzyści z których właściwie odnosi wyłącznie budżet.
Bezlitosna Najwyższa Izba Kontroli
Impulsem do tego tekstu był najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli. W raporcie zatytułowanym „Realizacja zadań związanych z poborem i wydatkowaniem opłat od środków spożywczych oraz od napojów alkoholowych”, Najwyższa Izba Kontroli wskazuje na nieprawidłowości w zarządzaniu środkami pochodzącymi z tzw. opłaty cukrowej (zwanej też podatkiem cukrowym) oraz opłat pochodzących z zezwoleń na napoje alkoholowe, czy też tzw. opłaty reklamowej. Według ustaleń NIK, środki te – które w latach 2021–2023 wyniosły łącznie ponad 5,2 mld zł – miały służyć wsparciu działań zdrowotnych związanych ze szkodliwym wpływem odpowiednio cukru i alkoholu. W praktyce jednak zostały wchłonięte przez budżet Narodowego Funduszu Zdrowia i przeznaczone na ogólne finansowanie świadczeń, bez powiązania z konkretnymi działaniami przewidzianymi w ustawie o zdrowiu publicznym oraz ustawie o przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Co istotne, nie odnotowano zwiększenia nakładów na te konkretne cele, mimo realnego wzrostu dochodów z obu tych danin.
NIK zwrócił szczególną uwagę na dwie kluczowe nieprawidłowości:
Brak systemu monitorowania i rozliczania – W NFZ nie utworzono osobnego mechanizmu ewidencji i kontroli wykorzystania środków z opłat. Co prawda prezes NFZ co roku przekazywał Ministrowi Zdrowia informacje o ich wydatkowaniu, jednak dane te były niepełne i nierzetelne. Przykładowo, pieniądze z opłaty cukrowej trafiały m.in. na leczenie chorób niezwiązanych z dietą i nadmiernym spożyciem cukru.
Brak wzrostu nakładów na wskazane świadczenia – Mimo wprowadzenia nowych źródeł finansowania, nie zaobserwowano rzeczywistego zwiększenia wydatków na świadczenia zdrowotne, które miały być wspierane zgodnie z ustawowym celem tych opłat.
Krótko mówiąc – tak naprawdę dochody okołoalkoholowe są wykorzystywane do łatania budżetu NFZ. Nie są przeznaczane na to do czego są według ustawy powołane – czyli do profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych. Wprost można powiedzieć, że Państwo wywiesiło białą flagę w kwestii realnego rozwiązywania problemów alkoholowych. Podejmowane działania maja charakter wyłącznie PR-owy (by dobrze przedstawić to przed wyborami) i w gruncie rzeczy pozorny. Niestety jednocześnie z ogólną szkodą dla części branży alkoholowej, bo przepisy są zaostrzane, ale głównie po to by zwiększyć dochody budżetowe.
Zmieniło się wiele, by nie zmieniło się nic
Polską politykę alkoholową w zakresie regulacji nadal można zamknąć w ramach narzuconych przez lex Moczydłowska z 1921 roku. Kolejne iteracje tej ustawy powtarzały te same schematy i rozwiązania. Szczytowym (sic!) rozwiązaniem okazała się ustawa o wychowaniu w trzeźwości z 1983 roku, która przeżyła swoje poprzedniczki (czyli ustawę o zwalczaniu alkoholizmu z 1959, 1956 roku oraz ustawę z 1931 roku). Akt ten jest tak dalece niedoskonały i nieprzystający do XXI wieku, że musiałbym poświęcić kilka godzin na opisanie wszystkich jej wad. To nie czas i miejsce. Wszyscy znamy ten akt prawny i jak bardzo niewspółczesny jest.
Tymczasem uparcie nikt od transformacji początku lat 90-tych ubiegłego wieku nie pokusił się o stworzenie nowych ram dla kwestii okołoalkoholowych w Polsce. Ram, w których pogodzone byłyby interesy producentów (zwłaszcza rodzimych!) z skuteczną polityką walki z uzależnieniami i prawdziwą walka z alkoholizmem. Inspiracja jest za rogiem – bo kraje Unii Europejskiej obok swoich regulacji związanych z zezwoleniem na sprzedaż napojów alkoholowych, harmonizowanej na poziomie wspólnotowej UE akcyzy mają też bogate ustawodawstwo wspierające lokalnych producentów rodzimych napojów alkoholowych. Branża spirytusowa i winiarska doczekała się nawet takiej ochrony na poziomie prawa Unii Europejskiej. Ochrony, której próżno szukać dla piwa – tak na poziomie unijnym jak i krajowym.
Z alkoholem jest jednak taka sytuacja, że nie da się o nim rozmawiać w oderwaniu od społecznych i zdrowotnych konsekwencji związanych z jego nadużywaniem. Jest to dla mnie oczywiste, a głosy pełnej liberalizacji są głosami populistów, które zamiast pomagać – jedynie szkodzą. Problem z tym, że głos w dyskusji mają wyłącznie neoprohibicjoniści, którzy uważają że jedynym rozwiązaniem jest zaostrzanie przepisów albo całkowita prohibicja. Po prostu. Postulaty te częściowo realizują kolejne rządy w postaci Ministrów Zdrowia, jednak zawsze ich zapędy tonowane są zwykle przez Ministerstwo Finansów. W ten sposób tak naprawdę w tematyce realnej walki z alkoholizmem i nadużywaniem alkoholu nie dzieje się nic. Raport NIK to niejako tylko potwierdza. Akcyza rośnie, dodaliśmy opłatę “małpkową” i cukrową, a środki te – razem z środkami z zezwoleń – się rozmyły w wiecznie deficytowym budżecie NFZ. Rząd nie realizuje swoich obowiązków w zakresie profilaktyki i przeciwdziałaniu alkoholizmowi – a w mediach kształtuje obraz, że ten stan rzeczy odpowiadają wyłącznie producenci, a zwłaszcza browary. Środki rząd pozyskuje, ale nic nie robi. Winni są ci, co te opłaty uiszczają. Nie jest to uczciwe podejście i mające niewiele wspólnego z realna troską o dobro obywateli. Dodatkowo w ogóle pomija się aspekt społeczny – czyli odpowiedź na pytanie czemu ludzie sięgają po alkohol? Bo nie jest tak prosto jakby niektórzy chcieli, że tylko dlatego, że wieczorem w telewizji widzą reklamę ze znanym aktorem. Tylko uczciwe postawienie pytania, a potem uczciwe znalezienie odpowiedzi będzie mogło zaprocentować realnymi zmianami. Zmianami, które faktycznie zmienia coś na lepsze. Pytanie czy w ogóle komukolwiek na tym zależy. Patrząc na jakość klasy politycznej w Polsce w ostatnich latach – śmiem wątpić.
Spójrzmy na pewne rzeczy z trzeźwością (tak jak chce ustawa!). Czy w Polsce alkohol jest zbyt łatwo dostępny w sklepach? Tak – jest zbyt łatwo dostępny. Proszę sobie zobaczyć jak mocno państwo reguluje gdzie i kto może otworzyć aptekę, przez co są całe obszary pozbawione punktu handlowego sprzedającego leki. Jednocześnie praktycznie bez limitu powstawać mogą sklepy z zezwoleniem na sprzedaż napojów alkoholowych. Dla gmin to źródło zysku – bo za zezwolenie co roku się płaci. Dlatego nikt tej materii nawet nie rusza – aspekt fiskalny ma przewagę nad aspektem społeczno-zdrowotnym. Zresztą jak się okazuje, ze środków tych opłaca się potem dziurawy system opieki zdrowotnej. Na politykę profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych miejsca i środków już nie ma. Kolejne zaostrzenia przepisów więc nie mają tak naprawdę ograniczyć spożycia, a jedynie doprowadzić do zwiększenia dochodów budżetu państwa. Widać to gołym okiem. Gminy problem widzą, więc wprowadzają nocną prohibicję – bo to wpływu na wysokość wpływów z zezwoleń nie ma niemal żadnego – czy się sprzedaje w nocy czy nie opłata jest ta sama. Tutaj cel fiskalny nie doznał uszczerbku. Zresztą – prawo gmin do wprowadzania nocnej prohibicji w sklepach to jedna z lepszych regulacji, która dobrze zdaje swój egzamin. Nie wyciąga się na poziomie centralnym z tego żadnych wniosków.
O całkowitym absurdem jakim jest alkohol obecny na stacjach paliw nawet nie mówię. Tutaj także wyrazów oburzenia i szumnych zapowiedzi nie przekuto na zmianę przepisów. Z jednej strony mamy ciągły problem prowadzenia pojazdów pod wpływem procentów (co jest realnym, a nie wymyślonym problemem), ale alkohol wręcz zalewa stacje paliw. Państwo jako akcjonariusz giganta petrochemicznego ma w tym znowu swój interes. Mniejsze obroty na stacjach paliw to znowu – mniejszy zysk spółki i mniejsza dywidenda dla Skarbu Państwa. Zrzucono to na samorządy, które znowu patrzą na to przez pryzmat zysków z zezwoleń.
Dyskusja bez dyskusji
Tymczasem pod naporem neoprohibicjonistów tworzone są kolejne chochoły, z którymi bohatersko kolejni ministrowie i posłowie walczą. Zacznijmy od tzw. sprzedaży internetowej, która jawi się jako przyczynek do całkowitego rozpicia Polaków. Tutaj pojawia się to o czym pisałem na początku – brak realnej dyskusji i operowanie wyłącznie na emocjach. Bo czy każda osoba pijąca alkohol to alkoholik? Nie. Osoba chorująca na chorobę alkoholową, gdy ma taką potrzebę to alkohol zdobędzie – bo ma pod oknem, za rogiem kilka sklepów – każdy doskonale zaopatrzony. Czy naprawdę ktoś myśli, że osoba z problemami będzie robić zakupy online i czekać na kuriera za te 2-3 dni i płacąc ekstra za przesyłkę? Sklepy online są przeznaczone dla innego klienta – dla miłośników niszowych win, drogich whisky czy rumów no i oczywiście piw rzemieślniczych. Można byłoby to rozwiązać z rozsądkiem – choćby przez weryfikację wieku kupującego np. przez ePUAP. Zdecydowano jednak inaczej – sprzedaż online jest wrogiem publicznym i z tym wrogiem trzeba walczyć. Jakoś gry hazardowe są dostępne online, choć społeczna szkodliwość (moim zdaniem) dorównuje alkoholizmowi. Różnica jest, że hazard miał lepszy lobbing niż alkohol i sobie “wywalczył” ustępstwa. Zresztą – sprzedaż online jest tylko w interesie małych producentów – tym dużym wystarczy handel wielkoformatowy. To pośrednio wyjaśnia, czemu tej materii przez lata nikt nie unormował.
Kolejnych chochołem są promocje w sklepach. Zaproponowane zmiany w ustawie o wychowaniu w trzeźwości uderzą jednak nie w sklepy (winne całej sytuacji), a głównie naszych rodzimych producentów obecnych na sklepowych półkach. Bo Ministerstwo Zdrowia z rozpędu chce skasować jakiekolwiek promocje (w rozumieniu ustawy – czyli różne formy zachęcania do nabywania napojów alkoholowych) na piwo oraz dorzucić nieżyciowe przepisy dot. co etykieta napoju alkoholowego zawierać może, a co nie. Zdecydowano się na skopiowanie starej regulacji z masą niedookreślonych zwrotów, które od lat budziły wątpliwości. Dyskonty robiły akcje co drugie piwo gratis? Zakażmy więc browarom kolorowych etykiet i ciekawych nazw kojarzących się z relaksem, wypoczynkiem i sportem. Ma to z pewnością sens. Zamiast uderzyć w podmioty odpowiedzialne za sytuację (dyskonty, markety) to uderzono w producentów zasadniczo z takimi pomysłami nie mającymi nic wspólnego. Za alkotubkową aferę dostaną pośrednio piwa, które z tamtym patologicznym pomysłem nie miały nic wspólnego. Pomysły rozszerzono do absurdalnych pomysłów, wskazując że sprzedaż pakietowa czy rabaty będą też wyłączone w relacjach B2B (np. browar – hurtownia). Doprawdy legislacyjny fenomen.
Piwo to twój wróg!
Zresztą spójrzmy na to jeszcze z jednej perspektywy. Piwo ma dozwoloną reklamę i promocję pod określonymi warunkami. Najwięksi producenci z własnej inicjatywy objęli się samoregulacją Kodeksu Etyki Reklamy i pilnują, by trzymać się ram wyznaczonych przez ustawę (z lepszym lub gorszym skutkiem ale jednak). Tymczasem branża spirytusowa zalewa media społecznościowe konkursami z alkoholem, nie lepsze jest wino, które udaje w ogóle, że alkoholem nie jest. Nachalna reklama i promocja wódki, whisky czy wina w social mediach spotkała się z (słusznym) ostracyzmem społecznym. Kogo więc zaczęto obwiniać? Browary, za to że prowadzą reklamę zgodnie z obowiązującym prawem i że w ogóle ta reklama jest legalna. Prezes UOKiK wzywa do zakazania w ogóle reklamy piwa. Ani słowa przy tym nie wspominając o tym, czym zajmuje się kierowany przez niego urząd w zakresie reklamy napojów spirytusowych czy wyrobów winiarskich w social mediach. Tamte dwie kategorie wprost łamią ustawę? Więc ukażmy browary – mimo, że działają w ramach obowiązującego prawa. Browary oczywiste święte nie są – często działają na granicy, a te małe czasem nie mają w ogóle świadomości otaczających je regulacji. Patrząc jednak z szerzej pespektywy nie da się tego porównać. Piwo nigdy nie przekraczało granic w sposób jak robią to producenci wódki czy wina. Mentalność jest taka – Nowak i Kowalski okradają sklep, ale Malinowski mieszka przy tej samej ulicy więc jemu postawmy zarzuty! Nie trzeba być prawnikiem by widzieć jakie to są absurdalne wnioski.

Wiele się mówiło o szkodliwości tzw. małpek (których podobno sprzedaje się 40 mln sztuk miesięcznie). Co jednak zrobiono? Nałożono dodatkowe opłaty, by na problemie Skarb Państwa mógł zyskać. Czy wprowadzono jakieś ograniczenia w sprzedaży (np. zakaz sprzedaży w godzinach porannych)? Skądże – tego pomysłu nigdy nie było. Gdy pojawił się pomysł zakazania małpek w ogóle – to uznano – bez głębszej analizy – że prawo UE temu stoi na przeszkodzie. Nie bez znaczenia tutaj na pewno był silny lobbing branży na małpkach zarabiającej, który to lobbing widać z daleka. Co więcej – zaśmiecające okolice małpki zostały nawet – bez głębszego uzasadnienia – wyłączone z systemu kaucyjnego. Błagam niech mi nikt nie wmawia, że to piwo jest uprzywilejowane. W pełni sprawy odzysk butelek szklanych dużych browarów (ok 92% odzyskanych butelek), ma być zastąpiony drogim system kaucyjnym, które obejmie też puszkę po piwie (która także ma wysoki poziom zbiórki ). Puszkę, której przepisy unijne nie wymagały by obejmować już teraz systemem kaucyjnym. Stworzono jednak potworka, na którym ucierpią głównie browary – ale winiarze i branża spirytusowa – stojący na butelkach jednorazowych – będą tymi problemem w ogóle niedotknięci. Poranne małpki nadal będą zaśmiecać nasze okolice. Ale to piwo jest wszystkiemu winne.
Innym argumentem jest wykorzystywanie wzrostu przychodów branży alkoholowej co ma wskazywać na rzekomy wzrost spożycia. Przychody rosną, bo rośnie akcyza i mamy inflację. Spożycie od 2021 roku co roku spada i to w każdym segmencie. Nawet NIK w swoim raporcie to zauważył. Ale to bardzo prosta manipulacja – łatwo pomylić przychód z dochodem prawda?
Wreszcie ciągłe powtarzanie, że piwo jest uprzywilejowane w kontekście akcyzy. Tutaj proponuję pretensje kierować do Unii Europejskiej bo ona narzuca jeden z dwóch sposób rozliczenia akcyzy, z którego Polska skorzystała. Zresztą – ustawa wskazuje – przepisy kształtujące ceny napojów alkoholowych maja wspierać przejście ze spożycia alkoholi mocniejszych (wyroby spirytusowe, wino) na alkohole słabsze (piwo). Takie ukształtowanie akcyzy ten cel realizuje. Zresztą – niejeden browar chciałby innego rozliczenia akcyzy – bo obecny staje się zbyt skomplikowany w porównaniu np. do wina.
Walka z 0%
Trzecim chochołem jest piwo bezalkoholowe, które także znalazło się na celowniku neoprohibicjonistów. Ustawa narzuca, że jej celem jest ograniczenie spożycia alkoholów mocniejszych na rzecz słabszych. Wzrost sprzedaży 0% jest pójściem o krok dalej. Tymczasem postrzega się piwo bezalkoholowe (zupełnie błędne) jako wstęp do przejścia do piwa alkoholowego. Jest zupełnie odwrotnie – do piwa bezalkoholowego przechodzi się z piwa alkoholowego, z różnych powodów – zdrowotnych i osobistych. Państwo zresztą ma narzędzia (daje je prawo UE) do wprowadzenia niższej akcyzy na piwa do 3,5% – nie skorzystano z tego. To nam pokazuje, że chodzi nie o walkę z chorobą alkoholową, a o pomnażanie dochodów budżetowych. To samo było widoczne, gdy TSUE orzekł, że dodatki zawierające cukier (i podbijające ekstrakt) nie mogą być wliczane do obliczania Plato i co za tym idzie do zwiększania akcyzy. Co zrobili rządzący? Zmienili przepisy. Co z tego, że cukry dodane do piwa nie zamieniają się w alkohol. Liczy się wyższy podatek – nie sens i logika.
Wreszcie mamy całkowite wrogie działanie wobec rodzimy (zwłaszcza małych) producentów. Kraje UE z tradycjami w branży alkoholowej (Włochy, Francja, Niemcy) szeroko chronią swoje produkty alkoholowe. Wiedzą, że są w jakimś stopniu ich wizytówką (co widzimy np. w kwestii wojny celnej z USA). U nas tego nie ma w najmniejszym stopniu. Jest tylko i wyłącznie dokręcanie śruby. A jeszcze sto lat temu piwo grodziskie było produktem chronionym geograficznie – wyjątkiem w skali kraju, a nawet Europy! Teraz takiej refleksji nie ma. Dodatkowo mamy jawną walkę branży spirytusowej przeciwko piwu no i zupełnie nieuczciwe traktowanie wina (którego – proszę zwrócić uwagę, społecznie uważa się za coś lepszego pomijając wyższą zawartość alkoholu). Wino, które ma swój status społeczny i często zapomina się, że jest takim samym napojem alkoholowym (ciągle udaje, że nim nie jest). Społecznie jest odbierane zupełnie inaczej niż piwo. Tymczasem to piwo jest traktowane jako jedyny i wyłączny problem.
Wreszcie przepisy dot. reklamy i sponsoringu są napisane pod dużych producentów, a ich przewaga tylko wzrośnie bo ukróceniu promocji. Bo teraz – po nowelizacji – browar nie będzie mógł zrobić współpracy z influencerem (bo to publiczna degustacja napojów alkoholowych). Co pozostaje? Reklama w telewizji? Reklama wielkopowierzchniowa? Sponsorowanie festiwali muzycznych i wydarzeń sportowych? To wszystko domena wielkich. Twórcy projektu chcą wprost wyrzucić piwo z social mediów. Jak do klientów maja docierać mali produceni? Przepisy powinny dopuszczać formę informowania o swojej działalności (np. przez prowadzenie profili w social mediach). Powinny dopuszczać istnienie publicystyki alkoholowej (degustacje etc.) o ile nie promowana jest żadna marka. Na to jednak nie ma co liczyć. Pod pozorami walki z rozpijaniem narodu uderzy się głównie w małych – wielcy nadal będą obecni na imprezach sportowych (tutaj jakoś nie przeszkadza łączenie ze sportem) i muzycznych (łączenie z relaksem i wypoczynkiem?).
Naczelnym zarzutem neoprohibicjonistów jest to, że alkohol musi być trudniej dostępny bo wtedy spadnie spożycie. Z tym, że to nie jest takie proste jak wszyscy chcą. Nie zawsze kraje z liberalnymi przepisami słyną z wysokiego spożycia (np. Włochy). Każdy znajdzie kraj na poparcie swoich tez – stąd mój wniosek jest inny – sama legislacja to za mało, istotne są też inne czynniki o charakterze społecznym. Ale nie ma w tej materii rzetelnych badań, a jedynie antyalkoholowa propaganda (w ustach neoprohibicjonistów i instytucji pokroju KCPU) lub udawanie, że problemu nie ma (to z kolei lobbing gigantów branż alkoholowej), albo że to problem wyłącznie piwa (lobbing branży spirytusowej). Zwracam uwagę, że w krajach o rygorystycznych przepisach z kolei kwitnie turystyka alkoholowa (to jest tzw. eksport problemów do innych krajów) oraz domowa produkcja (np. Skandynawia). Ale liczy się tylko rejestrowane spożycie (według statystyk), to ile spożywanego jest nielegalnego alkoholu (przemyt, bimbrownictwo) i produkowanego w domu nie ma znaczenia. Podobnie jak turystyka alkoholowa. Swoją drogą jestem bardzo ciekawy jak podbija ona statystyki spożycia w Polsce patrząc na mój rodzimy krakowski rynek i ilość turystów, którzy przyjeżdżają tutaj tylko się napić.
Taka to smutna refleksja. Raczej nie widzę też szans na odwrócenie trendu, bo społeczne postrzeganie alkoholu zmienia się. Na postulatach proalkoholowych – nikt kapitału wyborczego nie uwarzy. Wiadome, jest że alkohol był i będzie materią silnie regulowaną. Brak jednak rzetelnych badań i prowadzenia spójnej polityki alkoholowej prowadzi do tworzenia kolejnych prawnych potworków. W świcie tych potworków przychodzi funkcjonować i mi i wam.