Zapraszam na podróż przez Mediolan i północne Włochy od jeziora Como przez Weronę po Parmę, w tle oczywiście nie zabraknie wątków piwnych.
Myśląc o podróży do Włoch na pewno Waszym pierwszym skojarzeniem nie jest Mediolan, prawda? Mówiąc Włochy, myślisz Rzym, Wenecja czy Florencja, może Sycylia, ale nie Mediolan. Ten w powszechnej opinii kojarzy się z pokazami mody, a ostatnio z Krzysztofem Piątkiem broniącym barw tutejszego klubu AC Milan. Trochę to krzywdzące, bo Mediolan to drugie co do wielkości miasto Włoch, to tutaj włoska giełda ma siedzibę. To także miasto, gdzie ulokowały się największe włoskie korporacje – banki (w tym UniCredit), instytucje ubezpieczeniowe, firmy telekomunikacyjne, a także największy włoski koncern telewizyjny Mediaset. To także tutaj stoi najwyższy budek całych Włoch – Torre UniCredit. Z pozoru więc nie jest źle, ale na cel turystyczny Mediolan nie wygląda, mimo dobrego połączenia lotniczego z Polską za sprawą tanich linii. Traf jednak chciał, że moja żona od lutego odbywa swój staż zagraniczny na tutejszej Politechnice Mediolańskiej. Okazja była, więc trzeba było ją wykorzystać. W stolicy Lombardii w tym roku byłem dwukrotnie – na początku marca, gdy Mediolan posłużył mi jako baza wypadowa (już drugi raz) na mecz Juventusu oraz przez tydzień w czasie majówki. Właśnie w czasie majówki, jak zawsze obok standardowego zwiedzenia sztandarowych punktów turystycznych, w planach miałem rundkę po najlepszych piwnych miejscówkach.
Sam Mediolan, choć jest miastem mniejszym np. od Barcelony, to jednak nie potrafi wzbudzić tak pozytywnych uczuć jak stolica Katalonii. Zabytów tutaj nie ma za wiele i są stosunkowo daleko od siebie. Owszem Katedra (Duomo) jest wspaniała, ale to wciąż tylko katedra. Oferta muzeów jest przyzwoita i warto z niej skorzystać. Co jednak z samym piwem?
Lamibczoon, Via Friuli 46
Co łączy Barcelonę i Mediolan to posiadanie dedykowanej knajpy specjalizującej się w piwach belgijskich, w szczególności lambikach. Kiedy w barcelońskim Lambicusie obok kwasów było sporo piw trapistów, to Lambizoon to raj dla wielbicieli dzikusów i kwasów. Sam lokal jest położony dość daleko od centrum, ale w zasięgu linii tramwajowej 16, która dowiezie nas spod Piazza del Duomo wprost pod drzwi knajpy. Otwarta jest głównie wieczorami (jak większość tutejszych barów), choć w soboty otwiera się już o 12.30, z czego skwapliwie dwukrotnie skorzystałem. O samym lokalu mogę powiedzieć tylko to, co najlepsze. Oczywiście serwuje jedzenie, bo jedzenie jest podstawą funkcjonowania knajp we Włoszech, chyba nie spotkałem knajpy bez kuchni. Standardem też jest obsługa kelnerska. Lambiczoon daje też możliwość spróbowania deski piw, co wcale standardem we Włoszech nie jest. Co spróbowałem? Berliner Weisse z Canediguerra, okazał się nijaki i stosunkowo mało kwaśny, ale za to rewelacyjnie gasił pragnienie, przyjemnie kojarzył się z popularnymi tutaj cytrynowymi napojami gazowanymi, choć pozbawiony ich słodyczy. Oud Beersel i ich nieblendowany 20-miesięczny lambik był przyjemny, ale jeszcze mocno nieułożony i z zauważalnym brakiem głębi w smaku i aromacie, dodatkowo stosunkowo słodki jak ten typ piwa. Birrificio Straderegiana i ich Sour Flowers Blend #1 Sambuco to piwo z dodatkiem kwiatu czarnego bzu, który w sposób dotychczas niespotykany to piwo zdominował. Czarnego bzu było więcej niż w samym czarnym bzie. Porównując np., z Spontanedelflower z Mikkellera, trzeba powiedzieć że Włosi mają jeszcze trochę pracy domowej do odrobienia w kwestii dodatków do ich kwasów. Od Klanbarrique spróbowałem Marzarimen czyli Italian Grape Ale, które było nijakie, choć wpływu winogron na piwo odmówić się nie dało. Niemniej o przyjemności z picia być mowy nie mogło, w ogóle to jeszcze nigdy piwo w tym stylu mi nie smakowało. Brak tutaj balansu, słodkie i kwaśne jednocześnie, dodatkowo przeszkadzający alkohol. Wreszcie spróbowałem Rodersch z Birrificio BI-DU, w bardzo popularnym stylu we Włoszech jakim jest… Koelsch. No i faktycznie było to piwo kolońskie, ale w moim mniemaniu za bardzo estrowe, z za bardzo dominującą nutą czerwonego jabłka. Na więcej czasu nie starczyło bo tego samego dnia jechaliśmy na San Siro na mecz (o tym dalej), ale postanowiłem, że wrócę, bo zobaczyłem lodówkę, a właściwie to jej zawartość. Pełny zakres podstawowych lambików z czołowych belgijskich browarów. Całe roczniki 3 Fonteinen A&G czy Lambik Bio z Brasserie Cantillon. Wiele rzadkich wypustów jak na przykład Mamouche, Lou Pepe, Fou’Foune. Oczywiście, te najbardziej rzadkie sprzedawane są wyłącznie na miejscu. Powiem tak, w Polsce tylko jedno miejsce ma taką selekcję i jest to Mikkeller Beer Warsaw. Musiałem więc wrócić. Gdy po tygodniu zawitałem ponownie do Lambizoona zamówiłem sobie Vigneronne (2017) z Cantillion, którego pić okazji jeszcze nie miałem. Podany w firmowym szkle, z butelką w stosownym koszyczku. Szanuję po stokroć, kelnerka fachowo otworzyła i nalała piwo, co tylko utwierdziło mnie w mniemaniu, że znają się tutaj na rzeczy. Samo piwo było przepyszne, z idealnie wkomponowaną nutą winogronową, skojarzenie z białym winem chyba w żadnym piwie nie było tak oczywiste. Przyjemna cierpkość, wytrawność. Klasa. Cóż, wypicie całej butelki we dwójkę nie stanowiło problemu, a wręcz było samą przyjemnością. Nie muszę chyba podkreślać, że Lambizoona polecam – na kranach praktycznie same kwasy, wspaniała selekcja w lodówce. A dodatkowo mnóstwo zagranicznych piw w puszkach i butelkach (także w innych stylach), do tego przesympatyczna i fachowa obsługa i mamy miejsce prawie idealne.
[foogallery id=”2328″]
Sloan Square, Piazzale Luigi Cadorna 2
Drugi punkt na piwnej mapie Mediolanu to knajpa położona blisko stacji kolejowej Cadorna. Łatwo dostępna liniami metra M1 i M2 i położona blisko Castello Sforzesco. Krótko mówiąc, świetna lokalizacja. Wyglądem przypomina nasze lokalne multitapy, wystrój, tablica i selekcja podobna. Jedzenia nie polecam, bo burger był do bólu nijaki, a być może nawet gorszy. Na kranach sama zagranica, ani jednego piwa z Włoch. Co ciekawe, w dniu, w którym byłem na kranach były dwa piwa od Alebrowaru – El Fruto i Easy Pale Ale Citra. Miły polski akcent! Na miejscu spróbowałem trzech piw King Maker z Buxton Brewery, wyjątkowo słodką podwójną IPĘ, ale za to pełną aromatu świeżych owoców. Days of Creation z Thornbridge Brewery, bardzo dobre piwo z dodatkiem owoców i wyraźnie dziką nutą oraz Frucht: Guava z Bruery Terreux, które choć idealnie pijalne i rześkie, z wyraźną nutą gujawy nie oferowało nic, co by uzasadniało cenę tego piwa. Krótko mówiąc: bardzo fajny wielokran, ale bez szans na spróbowanie włoskiego piwowarstwa, za to z szerokim spektrum piw zza wielkiej i mniejszej wody (UK i USA). Obsługa niezła, znająca się na piwach – jedynie jedzenia nie polecam, ale patrząc po tym, ile miejscowych tam przyszło na lunch, podejrzewam, że miałem po prostu pecha.
[foogallery id=”2331″]
Birrificio Lambrate, Via Adelchi 5
Być w Mediolanie i nie być w Lambrate to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża. To była już moja druga wizyta w tymże przybytku. W 2017 roku odwiedziłem także drugą mniejsza knajpę przy Via Golgi. Te nowsza, położona przy Politechnice Mediolańskiej na Via Adelchi, stawia głównie na jedzenie, byłem tam w porze lunchu i naprawdę nie było gdzie szpilki wcisnąć. W związku z panującym tłokiem wypiłem tylko Tras in Camisa TII, przepyszny przecierowo owocowy berliner weisse. Naprawdę rewelacyjna mleczna kwaśność z owocami intensywnymi w trakcie każdego łyka. W ogóle przez dwa lata zauważyłem, że Lambrate przyśpieszyło i oferta poza klasykami jak ich pils czy porter rozszerzyła się na piwa nowofalowe, jak wszelkiej odmiany NEIPA, kwasy, Milkshake IPA czy nawet piwa leżakowane w beczkach (te widziałem tylko w butelkach). Aż żałuję, że nie było możliwości zamówienia całego setu, żeby zrobić sobie przegląd ich piw. Lambrate to tradycjonaliści, leją tylko w objętości półlitrowej. Niemniej polecam Lambrate, ale raczej nie w godzinach szczytu, bo wygląda, że jest to jedna z popularniejszych w okolicy miejscówek na lunch.
La Belle Alliance, Via Evangelista Torricelli 1
Kolejny multitap położony jest przy mediolańskich kanałach (I Navigli), które są centrum wieczornego życia mieszkańców stolicy Lombardii. Sama knajpa nie ma przewodniego stylu, właściwie to jeden wielki miszmasz od kibicowskich szalików, replikę broni przez opisy bitew z czasów napoleońskich. Cóż, wszak już sama nazwa nawiązuje do wojen napoleońskich. Wróćmy jednak do piwa – w przeciwieństwie do Sloan Square tutaj mamy głównie piwa włoskie, z niewielkim wsparciem zagranicy. Jest to więc najlepsze miejsce, żeby sobie zrobić przegląd piwowarstwa włoskiego, bo kranów jest chyba z 30. Z Hilltop Brewery spróbowałem La Contea, przeciętnego witbiera, który poza wysoką pijalnością nie oferuje nic ciekawego, całkiem ciekawą Hop Valley Session IPA w stylu, który w Polsce umarł, oraz bardzo dobrą, nieco klasyczną WC IPA, czyli American Hype. Na deserek wjechał kwas od Ca’ del Brado czyli Pie Veloce Brux, naprawdę na dobrym europejskim poziomie, z przyjemnie zaznaczoną owocową dzikością, pestkową cierpkością. Problemem była na pewno obsługa, która z angielskim nie miała do czynienia za wiele, oraz to, że piwo jest serwowane w jednej pojemności. Dla miłośników jedzenia: to oczywiście było w ofercie, ja jednak nie skorzystałem.
[foogallery id=”2332″]
Birrificio Italiano Milano, Via Ferrante Aporti 12
Najbliżej stacji centralnej kolei w Mediolanie jest knajpa znanego w Polsce Birrificio Italiano, które gościło chyba na obu edycjach One More Beer Fesitval w Krakowie. Knajpa jest obszerna, z dużą kuchnią i ładnym barem. Na plus zaliczam możliwość spróbowania deski piw, z czego skorzystałem. Na początku odświeżyłem sobie znajomość z Tipopils, który smakował lepiej niż jesienią w Krakowie, przyzwoitym New Englandem okazał się Asteroid 56013 – odpowiednio soczystym i owocowym, ale jak na mój gust za słodkim. Z kolei Goslar 1826 z Piccolo Birrificio Clandestino było tak daleko od gose jak to można sobie wyobrazić, smakowało to bardziej jak wodnisty witbier niż gose. Obecność na kranie Wildekind od Klanbarrique mnie nie zdziwiła, Włosi ewidentnie lubią piwa dzikie. Piwo było bardzo, bardzo dzikie, nuty brettowe poszły już z kierunku medyczno-aptecznym, ale doceniam próby z brettami, nawet te mniej udane. Finalnie Birrifico Ofelia z Sidro di Mele Zapotec, okazało się porażką totalną, bo smakował jak niedofermentowany sok jabłkowy. Poziom piw może nie był zadowalający, ale do setu dostaliśmy małą przekąskę. Oferta kulinarna stała na typowo włoskim poziomie, na plus bardzo profesjonalna obsługa ze znajomością angielskiego.
[foogallery id=”2333″]
Baladin Milano, Via Solferino 56
W Baladin byłem już w Turynie i Bolonii, a w Mediolanie już drugi raz. Spróbowałem tylko dwóch piw: bardzo dobrego saisona Wayan, z fajną nutą czarnego pieprzu i rewelacyjną pilnością (naprawdę jeden z lepszych klasycznych saisonów, jakie piłem ostatnio) oraz gwiazdę dnia czyli Xyauyu w wersji Kioke. Potężny 14% barleywine leżakowany w beczkach po japońskim sosie sojowym nie jest taki obłędny jak wersje Oro czy Barrel, ale jest na pewno bardzo, bardzo oryginalny. Nuty sosu sojowego, maggi czy lubczyka łączą się z karmelem i masą suszonych owoców. Co ciekawe, mam wrażenie, że sprawiło to, że z wszystkich wersji, jakie piłem to ma najwyższą pijalność, sojowość obniżyła potężną słodycz. Co mogę powiedzieć o samym Baladin Milano? Przyjemne miejsce, z kilkoma salami, z obsługą anglojęzyczną. Otwarte w godzinach 12.30 – 15.00 a potem od 18.30. Knajpa ma kuchnię, która musi cieszyć się powodzeniem, bo była pełna w porze lunchu. Punkt obowiązkowy we Włoszech, zwłaszcza gdy chce się spróbować Xyauyu.
Inne miejsca – inne piwa
Jednym z włoskich zwyczajów jest tzw. aperitivo, które polega na tym, że na wejściu kupuje się drinka (piwo, wino, drinka) a wystawione na szwedzkim stole jedzenie można jeść właściwie bez ograniczeń (czego nikt szczęśliwie nie nadużywa). Każda knajpa ma inne dania, gdzieniegdzie serwując naprawdę imponujące ilości jedzenia od pizzy i makaronów, po całe pieczone indyki i owoce morza. Na takim właśnie aperitivo przy Łuku Pokoju (Arco della Pace) w knajpce Duomo dal 1952 spróbowałem 9 Luppoli American IPA od Birrificio Angelo Poretti. Powiem krótko: odradzam, oceny na untappd to potwierdzają. Ale wolałem piwo niż Aperol Sptritz. Piwo w ogóle IPA nie przypomina, słodkie i karmelkowe.
W czasie weekendu majowego na terenie politechniki odbywał się też festiwal foodtrucków, wśród nich były trzy stoiska z piwem rzemieślniczym. Dwa włoskie i jeden brytyjski (niestety nie pamiętam nazwy). Oferta foodtrucków całkowicie inna od polskich, chyba tylko burgery były wspólnym mianownikiem. Szaszłyki z serwa i bodajże karkówki wyrywały z butów. Z piw spróbowałem mocno przeciętnego Hellesa Bionda od San Gabriel oraz jeszcze bardziej perfumowego koeslcha jaki był Hauria od Croce di Malto. Browary mają w swej ofercie lepsze piwa, ale widać na taki festiwal przywieźli tylko wersje podstawowe. A szkoda, chętnie bym spróbował.
Na sam koniec jeszcze o sklepie – w zwykłym markecie Essellunga na półkach były dostępne piwa z Lagunitas, Foundersa czy Sierra Nevada, do tego super selekcja belgijskiej klasztornej klasyki i witbirów i sporo czegoś udającego kraft włoski (sądząc po ocenach na untappd). Niemniej szanuję taką selekcję piw i naprawdę przyzwoite ceny, 2 € za California IPA z Sierra Nevada to dobra cena.
[foogallery id=”2334″]
Podsumowując, Mediolan nie jest stolicą piwa, ale na szczęście jest sporo miejsc, gdzie to piwo się serwuje i to zwykle piwo dobrej jakości. W zasadzie każdą z odwiedzanych knajp na swój sposób polecam, w szczególności Lambiczoona, bowiem takich miejsc w Polsce po prostu nie ma. Świetne piwa od Birrificio Lambrate warto spróbować na miejscu, bo w Polsce ich nie dostaniemy, z kolei knajpy Baladin oferują najtańszą możliwość spróbowania Xyauyu, którego butelki w Polsce przekraczają grubo 100 złotych. Z knajpami we Mediolanie jest problem, że są strasznie rozrzucone po całym mieście, chcąc je wszystkie odwiedzić w ciągu jednego dnia, sporo czasu trzeba policzyć na dojazdy.
Mediolan będąc miastem porównywalnym potencjałem i wielkością do Barcelony, jednak ofertę piwną ma o wiele, wiele uboższą, niemniej jednak można tutaj znaleźć coś dla siebie.Włochy nigdy nie będą krajem piwnym, ale porównując, jaką ofertę można było dostać tam 3 lata temu, a jaką teraz zauważalny jest trend na co raz bardziej ambitne piwne projekty.
W ogóle uważam, że poznawanie piwnych zwyczajów w danym kraju, patrzenie na piwo przez pryzmat innej kultury jest bardzo ubogacające i szczerze wszystkim takie piwne podróże polecam. Tyle właściwie o piwie, dalej dla zainteresowanych trochę pozapiwnych reminiscencji.
Poza piwem
Do Mediolanu przyleciałem w sobotę 27 kwietnia, pierwszy raz korzystając z usług PLL LOT, bowiem na majówkę to ta linia oferowała najtańsze bilety do Włoch. Co prawda do Lombardii musiałem lecieć z przesiadką w Warszawie, ale na komfort podróży narzekać nie mogę. Tego samego dnia, w którym przyleciałem do Mediolanu tutejszy Inter podejmował Juventus w tzw. Derby d’Italia. Taka okazja nie mogła mi przejść koło nosa i w sobotni wieczór oglądałem drugi w tym sezonie mecz Juve z wysokości trybun, tym razem na wypełnionym po brzegi San Siro – Giuseppe Meazza (80 tys. kibiców!). Tutaj mała uwaga na marginesie, choć Włosi mają problem z zachowaniem kibiców na stadionach (rasizm, tzw. dyskryminacja terytorialna), a Inter i Juve wzajemnie się nie lubią (delikatnie rzecz ujmując), to na sektorach przeznaczonych dla gospodarzy było mnóstwo kibiców w biało-czarnych koszulkach siedzących obok kibiców Interu. Nikt z tym nie miał problemu, nawet po erupcji radości po golu Cristiano. Co kraj to obyczaj, niemniej w Polsce sobie tego jakoś nie wyobrażam. Wracają do meczu – San Siro choć jest obiektem starym (ostatnio modernizowane na Mundial w 1990 roku) i mocno zaniedbanym, źle oznaczonym, to robi niesamowite wrażenie. Jest monstrualnie wielkie (nawet Camp Nou nie robi takiego efektu z zewnątrz), a do tego zapewnia doskonałą widoczność i atmosferę. Obejrzenie derbów Włoch na takim obiekcie to dla mnie spełnienie jednego z piłkarskich marzeń. Choć nadal największe emocje budzi oglądanie spotkań na Allianz Stadium.
Nie samym futbolem człowiek jednak żyje, więc w miarę wolnego czasu (w Italii nie było w tym czasie weekendu i Karolina normalnie pracowała) odwiedziliśmy miasto Como nad jeziorem o tej samej nazwie, Weronę i Parmę. Pozostałe popołudnia pozostawiając na sam Mediolan.
Como
Nad położone godzinę drogi od Mediolanu jezioro Como można dostać się autem, ale to pociąg jest najlepszą opcją. W ogóle pociągi we Włoszech to bardzo dobry środek transportu – stosunkowo tanie, wygodne. Siatka połączeń jest bogata, a pociągi jeżdżą wystarczająco często. Wróćmy jednak nad Como. Sama miejscowość jest pięknie położona nad górskim jeziorem wbijającym się klinem w pobliskie góry. Warto skorzystać z kolejki i wjechać do góry do miejscowości Brunate, żeby na wszystko mieć elegancką perspektywę. Widok rekompensuje nam oczekiwanie na kolejkę na górę. Piwo? Jedna knajpa, przy kolejce reklamowała się piwem rzemieślniczym (Birra del Borgo), ale na miejscu okazało się, że go nie ma. Zadowoliłem się smacznym Hellesem od Löwenbräu i klasycznym Franziskanerem. W samym Como wiele do zwiedzania nie ma – molo, świątynia Volty (była nieczynna), piękna katedra i to właściwie tyle. Problem z Como był taki, że było zatłoczone na poziomie między molem w Sopocie a Krupówkami. Swoją drogą porównanie trafne, bo i molo w Como jest, a i góry się znajdą. Myślę, że Polacy by się tutaj czuli jak u siebie, nawet kolejka zębata Funicolare Como-Brunate i panujące tam kolejki do kasy mogące przypominać tłumy w Kuźnicach czekające na wjazd na Kasprowy. Więc skojarzenie z Sopotem i Zakopanym jak najbardziej na miejscu. Ale skąd ten tłok? Po pierwsze byliśmy tam w niedzielę, po drugie w okresie, w którym przypadała prawosławna Wielkanoc, wobec czego miasto pękało w szwach od Rosjan. Termin nie był więc najlepszy, ale przyzwoita pogoda, piękne widoki na jezioro i góry wszystko nam zrekompensowały. Planowaliśmy jeszcze pojechać nad drugą odnogę jeziora do Lecco i Varenny, jednak pogoda się zepsuła i tyle pozostało z planów. A szkoda, bo droga pociągiem prowadzi wzdłuż jeziora właśnie, widoki musiały być nieziemskie.
Werona
We Włoszech też świętują 1 maja. Ale za to jak! W tym czasie większość restauracji i knajp jest zamknięta, a wieczorem komunikacja miejska w ogóle nie funkcjonuje (od 19 nie działało już metro… ale o tym na koniec). Wypicie piwa w tym dniu w Mediolanie graniczyło z cudem, bo po prostu wszystko było zamknięte. Za radą lokalsów pojechaliśmy do Werony, która jako miasto turystyczne rządziło się troszkę innymi zasadami. Mimo szalonych tłumów Werona nas oczarowała, malownicze uliczki, piękna arena z czasów rzymskich (ciągle w użytku!). Polecam szczególnie spacer wzdłuż bulwarów nad Adygą i wejście na wzgórze św. Piotra. Pocztówkowy widok zapiera dech w piersiach. Ludzie zwykle wjeżdżają kolejką wyżej i tam owszem są tłumy, ale jak wybierze się podejście na nogach, to na małej polance widok jest cudowny, a ludzi niewiele. W centrum Werony miałem wypatrzoną jedną restaurację z piwem (Osteria da Mandorla) ale była w tym dniu zamknięta, choć nie raczyli o tym poinformować choćby na swoim Facebooku. Opcją rezerwową było Signorvino Verona ze wspaniałą selekcja win. Do każdej potrawy karta od razu polecała wino. Wino we Włoszech to w ogóle fantastyczna sprawa i można byłoby w ogóle sobie piwo odpuścić, bo to wino tutaj króluje i stoi na poziomie o wiele wyższym niż w piwo. Na sam koniec, pod dworcem skuszony napisem birra artigianale skusiłem się na piwo zachwalane mi jako niefiltrowana pszenica z Sycylii z lokalnego browaru. Okazało się, że bez pomocy untappd dałem się nabić w butelkę, bo piwo okazało się okropnym lagerem, co prawda faktycznie z browaru z Sycylii, ale pod kontrolą Heinnekena. Kraft pełną gębą. Wracając z Werony do Mediolanu utknęliśmy na stacji Lambrate. Na miejscu okazało się, że po godzinie 19-tej metro już nie działa (zastaliśmy kraty w wejściu), podobnie jak tramwaje i autobusy. Ratowaliśmy się Uberem, niech ktoś nie narzeka na nasza komunikację miejską, ta u nas jeździ każdego dnia w roku.
Parma
Parma to w ogóle wypad trochę z przypadku, bo w pierwotnych planach było raczej Lecco nad Como, ale prognozy pogody na północ od Mediolanu zmieniły nasze plany. Mieliśmy tam jechać jeszcze w 2016 roku przy okazji pobytu w Bolonii ale wtedy padło na inne miasta. Bolonia jak i cały region Emilia-Romania to kulinarne centrum Włoch. Z Modeny pochodzi ocet balsamiczny, z Bolonii tagiatelle al ragu (błędnie nazywane sosem bolońskim) i tortellini, a z Parmy parmezan i szynka parmeńska. W samym mieście wiele do zobaczenia nie ma – poza katedrą, baptysterium i zamkiem z salą teatralną. Ale za to można dobrze zejść i cieszyć się urokiem włoskiego miasteczka bez nadmiernych tłumów. Na piwo nawet nie liczyłem, ratebeer też w centrum nie podpowiedział mi żadnego lokalu, więc odpuściłem.
W kwestii północnych Włoch temat powoli uważam za wyczerpany – z większych miast nie widziałem jeszcze tylko Wenecji i Genui, ale w oba miejsca mnie nie ciągnie. Gdy do Turynu z wiadomych względów będę pewnie co jakiś czas wracał, to jednak następna wizyta we Włoszech musi ustawić wektor na południe.
[foogallery id=”2339″]